Było to
przed wieloma laty, i nawet najstarsi
mieszkańcy Gór Sowich, Eulengebirge, Soví hory tego
nie pamiętają. Nie wiadomo nawet w jakim języku ludzie wtedy tu mówili, bo
ziemie te często zmieniały właścicieli i nazwy. Tylko mieszkańcy wiosek wiedli zwyczajne życie wyznaczane biciem
dzwonów,porami roku, uprawą roli, wypasaniem
bydła, zbieraniem grzybów i wędrowaniem po górskich łąkach.
|
Widok w stronę Wielkiej Sowy |
Pewnego dnia
górską kamienistą drogą w stronę lasu i ostatniej chaty w niewielkiej osadzie, szła
powoli kobieta. Choć niosła naręcze traw, ziół i gałęzi, szła wyprostowana z
podniesioną głową, przeskakiwała nawet czasem
co większe kamienie, jakby to co niosła nie było dla niej żadnym ciężarem.
Przed nią, a czasem obok biegł, na swoich krótkich łapkach mały piesek. Czasem
na drodze spotykała kogoś z sąsiednich wsi, czasem z sąsiednich dworów. Znali
się tu wszyscy, pozdrawiali i każdy
szedł lub jechał w swoją stronę.
Tego dnia
idącą kobietę z psem mijała kareta zaprzęgnięta w cztery konie, piękna, biała
ze złoconymi łańcuchami. Konie ubrane w odświętne uprzęże. Stangret także w
stroju paradnym. Kobieta zatrzymała się i patrzyła na zbliżający się powóz.
Chyba nigdy nie widziała go po tej
stronie gór. Tu takie powozy nie przyjeżdżają. Po drugiej stronie są bogate
dwory, możni ludzie. Pewnie ktoś zabłądził i nie skręcił w drogę w którą
powinien.
Kareta
podskakiwała na kamieniach, konie rżały i widać było że nie czują się pewnie na
tej drodze. Spod końskich podków i żelaznych obręczy kół od czasu do czasu
strzelały iskry. Mały czarny pies z
zaciekawieniem oglądał to zjawisko, nie wiedząc czy stać w miejscu,
uciekać, czy atakować konie ciągnące dziwny wóz.
Nagle pierwszy
koń potknął się i wystraszył pozostałe,
stangreta i psa. Kareta zachwiała się na kamieniach i z hukiem wielkie koło
potoczyło się do rowu. Oś karety szorowała po kamieniach, rozsypując złote
iskry i wzbijając chmurę piachu.
|
W dole Glinno |
- Prrrrr -
krzyknął stangret powstrzymując konie – Kobieto! Przez Ciebie i psa o mało co
nasz Pan nie wpadł do rowu. Nie wiesz że schodzi się z drogi, kiedy ktoś jedzie
– wykrzykiwał czerwony ze złości- zaraz dostaniesz batem to zapamiętasz.
- Przecież
szłam łąką, a pies stał daleko od drogi – odpowiedziała hardo kobieta,
odkładając naręcze ziół - tam w lesie droga opada stromo w dół, byłoby
niebezpiecznie. Tam nie tylko koło ale i
kareta z Panem byłaby w rowie.
- Zamilcz
głupia babo, nie będziesz mnie uczyć –
warknął stangret.
W tym
momencie z przekrzywionej karety wyjrzał mężczyzna dworsko ubrany, ale z miną jeszcze surowszą niż
woźnica.
- Co
narobiłaś? Ty ze snopkiem śmieci i Twój kundel wystraszyliście konie i oś
pękła. Zapłacisz mi za to! Ale czym Ty możesz zapłacić? Ty nawet w życiu dukata
nie widziałaś!- wyrzucił z siebie jednym tchem właściciel karety- Biegnij zaraz
do wsi i niech tu przyjedzie kowal, zabierze koło i oś do naprawy – krzyczał – ja pojadę dalej konno – powiedział już
bardziej do siebie – Ale zapłacisz mi za to!
Jak Cię zwą?
- Klementyna
– odpowiedziała.
- Klementyna
i jak dalej? – pytał woźnica.
- Klementyna
i koniec. Tylko ja w całej okolicy mam tak na imię- odpowiedziała już mniej hardo.
- Znasz dwór w Heinrichau? Jutro bądź
tam w południe. Pomyśl jak zapłacisz mi za szkodę – powiedział surowo ubrany po
dworsku Pan, wsiadając na osiodłanego już konia.
Kobieta zostawiła swój snopek ziół i
ze spuszczoną głową zawróciła w stronę wsi.
Karczma Bełty w Glinnie (https://polska-org.pl)
Słonce już przedzierało się przez
zasłony w gościnnym pokoju dworu. Pan jeszcze nie wstawał. Przypominał sobie
sen który jeszcze nie tak dawno wypełniał jego odpoczynek. Dziwny był to sen!
Śniła mu się wieśniaczka, przez którą miał problemy na drodze. Przyszła
zapłacić mu za szkodę. Stała na środku podwórza przy usypanej górze złotych monet.
- To moja
zapłata za uszkodzoną karetę – rzekła.
Podszedł i
wziął w dłoń mieniący się w słońcu złoty krążek.
Lecz ten
najpierw zamienił się w złoty piasek, potem pył, a potem wiatr rozwiał go nad
butami zdziwionego Pana. Wziął do ręki następny… i następny… i następny.
|
Kościół w Glinnie |
- Co to
jest, co mi przyniosłaś?- krzyknął trochę w złości, a bardziej w zdziwieniu…
-
Przyniosłam Ci zapłatę - odpowiedziała – a co z nią zrobisz, to już Twoja sprawa – Wszyscy widzą górę złota, którą Ci
przyniosłam. Wypłaciłam się.
Dziwny sen,
pomyślał i już ubrany poszedł na
śniadanie. Przez otwarte drzwi na ganku
spostrzegł wieśniaczkę z kundlem, która miała zapłacić za uszkodzoną karetę.
Stała na środku podwórza w pełnym słońcu, w długiej do ziemi spódnicy, w
zwyczajnym chłopskim kapeluszu na głowie, nie w chustce… w kapeluszu. Nie
widział góry złotych monet. Odetchnął. A ponieważ miał dobry humor, z ciekawością pomyślał jak ta
dziwna, harda wieśniaczka zamierza zapłacić za jego szkodę, ta … jak jej tam?
Klementyna. Niech czeka - pomyślał i poszedł na śniadanie – spojrzał jeszcze na
wzgórze ponad dworem – piękne lato - pomyślał.
Było już
dobrze po południu. Wino obiadowe poprawiło Panu humor, więc przywołał do
schodów ganku czekającą kilka godzin wieśniaczkę. Nie chciał przedłużać
rozmowy, bo czekał na zapowiedzianą partyjkę kart i cygara.
-Wiesz co
kobieto? Daruję Ci zapłatę, ale pod warunkiem, że mnie czymś zaskoczysz.
Pomyśl! Jutro przyjdź tu w południe i chcę być czymś zadziwiony. Pamiętaj
jednak, byłem prawie wszędzie i widziałem prawie wszystko. Trudno mnie
zaskoczyć.
- Dobrze –
odpowiedziała i zawróciła w stronę lasu.
Następny
dzień był jeszcze piękniejszy. Było już prawie południe, ale wieśniaczka z psem
nie pojawiła się. Właściciel naprawionej już karety wyszedł na ganek, szykując
się do odjazdu, złościł się na siebie, że zaufał dziwnej kobiecie, a ona sobie
z niego zakpiła. Dzwon na wieży kościelnej oznajmił południe dzwoniąc na „Anioł
Pański”, a od łąk wiatr przywiał słodki zapach ziół i miodu. Usłyszał szczekanie
psa. Wieśniaczka wchodziła bramą od pól. Pies który widział Pana już po raz
trzeci, wyraźnie ucieszył się, na jego widok, traktując jak przyjaciela.
- Wybacz
Panie że musiałeś na mnie chwilę poczekać – ale w nocy nie spałam, chodziłam po
górach żeby wybrać najbardziej godną Ciebie zapłatę za szkodę – nie dała dojść
do słowa.
- I co
wybrałaś? Nie mam wiele czasu – zaraz jadę, a przede mną daleka droga.
- Choć ze
mną na to wzgórze. To blisko – powiedziała tajemniczo.
Pan,
pokręcił głową i machnąwszy ręką zaczął wspinać się polną drogą na pobliskie
wzgórze. Miał jeszcze w zapasie godzinę, droga nie będzie trudna, bo pogoda
piękna, a jego ciekawość zapłaty rosła z każdą chwilą i każdym krokiem w
kierunku szczytu. Kobieta cicho szła za nim, tylko pies raz podbiegał do Pana i
wracał do niej, to wypłoszył z trawy przepiórkę, albo gonił motyle.
Kiedy
zbliżyli się do szczytu wzgórza. Kobieta odezwała się pierwszy raz od wyjścia z
podwórza.
-To tutaj
- rzekła.
Zatrzymał
się zdumiony, bo niczego tam nie było. Jakaś stara jarzębina, łąki i droga
która biegła dalej w dół. Nie wiedział czego ma się spodziewać i na co
patrzeć. Był trochę zmęczony, bo choć to
nie daleko, to jednak odwykł od chodzenia piechotą. Kiedyś było inaczej…
Kobieta
stała obok, nie czując zmęczenia. Zdążyła jeszcze po drodze nazbierać naręcze
pachnących ziół.
- Panie
rozejrzyj się – powiedziała i przysłoniła oczy dłonią - Tu w stronę słońca jest największa i
najbliższa nasza góra, Hohe Eule na nią mówimy. W dole dwór, kościół, a dalej następne pasmo
wzgórz, a za nim w dworach mieszkają ludzie do których przyjeżdżasz, możesz
jechać tą drogą jak wstążeczka. Będziesz miał bliżej. Tam kareta będzie
bezpieczna. A teraz spójrz w drugą stronę! Widzisz miasta i wioski, pewnie je
znasz, ale tu nigdy nie trafiłbyś i stąd
nigdy ich nie zobaczył. Za tą wielką
górą jest Breslau, poniżej równiny urodzajne i rzeki pełne ryb, lasy pełne
zwierza i miodu, a łąki pachnące leczniczymi ziołami. Tam w prawo gdzie prawie
oczy nie widzą są wielkie góry, takie ze śniegiem na szczytach nawet w ciepłe
lato. Tam już jest koniec naszego świata. Kiedy będziesz tu nocą, to wielkie
gwiazdy będą dotykać prawie Twojego kapelusza. Wiosną łąki będą jak szmaragdy,
jak te zielone kamienie przywożone z zamorskich krajów. Latem wszystko będzie
złote, jak najprawdziwszy kruszec i pachnące jak dziś miodem i koniczyną.
Jesienią ten obraz będzie pełen brzęczącej miedzi, ciepły od rozgrzanych
słońcem buczynowych liści, które tu przywieje wiatr. A zimą pełen rozsypanych diamentów, błękitny
od ich chłodnego blasku – powiedziała jednym tchem i zamilkła.
|
Widok w stronę Ślęży |
Musiał
przyznać, było tu pięknie. Po chwili zamknął oczy wyobrażając sobie pory roku i widoki o których mówiła kobieta.
- Wypłaciłaś
się. A co tam jest? – zapytał otwierając oczy…
Rozejrzał
się wokół, ale nie było już kobiety z psem, tylko pachniała wiązka ziół
pozostawiona na drodze.
- No
tak! Taka zapłata mi wystarczy -
pomyślał. Będę tu wracał. Chcę oglądać ten widok o każdej porze roku.
Po chwili
wracał już sam ze wzgórza. Zapytał we wsi o kobietę, zielarkę nazywaną Klementyną, ale nikt jej nie znał.
Nikt nie widział tu dziwnej kobiety z naręczem ziół i psem.
|
Można przypuszczać, że była to
siedziba zarządcy miejscowych dóbr wiejskich lub dwór sołtysi. Powstał
najpóźniej za czasów własności wsi przez Zigmunda Czettritza (1694-1728), gdy
Glinno objęto Urbarzem piwnym, ponieważ posiada typową piwniczkę piwowarską.
|
Kiedy tylko przyjeżdżał
w tę okolicę, wychodził na wzgórze, rozglądał się. Nigdy więcej już nie spotkał
tajemniczej kobiety, która pokazała mu to miejsce, tylko zioła mocno pachniały
na szczycie wzgórza. Było tak o każdej
porze roku, nawet zimą.
Na tym
wzgórzu był skarb, który otrzymał jako
zapłatę. Mógł go oglądać do woli, ale tylko w tym miejscu. Od tego czasu piękne
górskie widoki ludzie nazywają „Złotym widokiem”, bo nikt nie może go zabrać ze
sobą, tak jak właściciel karety, nie może zabrać usypanej góry złota na podwórzu. Tej ze swojego snu.
Legendą
opisuję żółty szlak od Karczmy Bełty w Glinnie, prowadzący w stronę Kroackiej
Studzienki, ale na krótki spacer warto wejść tylko na wzgórze. O każdej porze roku
jest tam inaczej.