środa, 25 lipca 2018

Miedzianka i jej trwanie.

https://dolny-slask.org.pl/

Najmniejsze miasto w Prusach i jedno z najwyżej położonych, tak w okresie międzywojennym pisano o Miedziance – Kupferberg im Reisengebirge. 
Do Miedzianki z każdej strony jest mocno pod górę, może tylko mniejsza górka jest od Mniszkowa, który to był jej częścią.


O dawnym miasteczku  Miedzianka zrobiło się głośno z chwilą wydania książki Filipa Springera w 2011 roku. Jego „Miedzianka. Historia znikania” pokazała jedną  z kilku miejscowości na Dolnym Śląsku – które  po wojnie przestały istnieć. Miedzianka miała zniknąć, nie zaraz po wojnie, ale  długo po wojnie, bo w 1972 r. Wysiedlono wtedy mieszkańców  i wydano decyzję o jej likwidacji. Zaplanowano wyburzenie domów i zalesienie terenu. Skazano na zapomnienie.


Spośród  wyludnionych i  zlikwidowanych miejscowości Miedzianka jest największa. Inne miejscowości  które przestały istnieć, to przysiółki, lub małe wioski. Na szczęście dla ludzi tam mieszkających i dla  nas - turystów, Miedzianka  nie poddała się.  Podnosi się z gruzów i zapomnienia. Pozostało 11 zamieszkałych domów. Kwestią czasu jest budowa nowych. Powstał nowy browar, wytyczono trasę spacerową  z Miedzianki  aż do Mniszkowa i nie istniejącej już osady Gniewczyce.  Ścieżką można przejść tworząc pętlę ponad  6 km. Bardzo warto.


Kiedy kilka laty temu, pierwszy raz przyjechałam do Miedzianki, poruszałam  się tylko na postawie mapy, nie było jeszcze tablic informacyjnych i nie można było tak namacalnie doświadczyć  „znikania” poszczególnych budynków.  Teraz jak wyrzut sumienia, można obejrzeć na starych zdjęciach zwartą zabudowę miasteczka i jednocześnie spojrzeć na ziejącą pustką łąkę, gdzie trawą porosły gruzy kamieniczek przy rynku.  W wielu miejscach widać pozostałości murów i piwnice, jakieś schodki, po których biegały dawniej roześmiane jak zawsze dzieci. 




Miedzianka w swojej historii już kilkakrotnie „upadała”, i za każdym razem  dzielnie podnosiła się z tego upadku.
Przyczyną pierwszego upadku było w XVI wieku wyczerpanie się  złóż rud miedzi, wojna 30 letnia i epidemia zarazy.


Po wojnie miasto jednak odżyło. Tym razem postawiono na tkactwo i inne zajęcia nie związane z górnictwem.

Pod koniec XVII wieku powrócono do górnictwa a w XVIII w. miasto już szybko się rozwijało., Budowano nowe, pogłębiano i eksploatowano  stare chodniki. Jednak ruda miedzi  znów się wyczerpała i początek XIX w. był początkiem kolejnego upadku górnictwa i miasta.


Jednak Miedzianka nie poddała się, bo w połowie XIX stulecia zaczęła funkcjonować jako miejscowość wypoczynkowo - turystyczna. Jej piękne położenie i  klimat, sprawiły że stała się na moment modną miejscowością wypoczynkową.



Jednocześnie  w XIX w. w Miedziance wydobywano niewielkie ilości rudy uranu, której  nigdy nie wykorzystano do wyprodukowania nowej potężnej broni, jaką miała być bomba atomowa.
Po 1945 r.  eksploatację złóż kontynuowali  Rosjanie, drążyli tunele, nie bacząc na szkody górnicze, jakie wystąpiły w miasteczku. Domy pękały i zapadały się ściany. Gdy w roku 1952, Rosjanie opuścili miasto, zalali tunele wodą. Od lat 60 ubiegłego stulecia zaczęła się likwidacja Miedzianki.

https://dolny-slask.org.pl/


Obecnie w miejscu kamieniczek, zajazdów jest przygnębiająca pustka  i zarastające ruiny. Nie ma kościoła ewangelickiego, a cmentarz jest tylko w szczątkowym  stanie.  Z browaru zostało tylko jedno pomieszczenie przy ulicy,      a już od drugiej  strony – gruzy i… drzwi na piętrze, bez schodów.  Okienka, które kiedyś były wewnątrz, teraz smutno oglądają rumowisko pozostałej części.



Jeden z niewielu pozostałych budynków, na zakręcie szosy do Janowic, już pewnie niedługo przestanie istnieć.


Tablice wzdłuż ścieżki zawierają  wiele ciekawych informacji np o  tym że:
Wyrobiska pokopalniane są miejscem bytowania wielu gatunków nietoperzy,                 a górnictwo Miedzianki i Mniszkowa  przyczyniły się do powstania i  rozwoju muraw galmanowych, które stanowią jedne z najrzadszych zbiorowisk roślinnych w Europie. Murawy te zarastają hałdy i tereny przyległe do nich. Rośliny galmanowe rosną na glebach z dużą zawartością cynku i ołowiu i obok innych roślin tolerujących metale ciężkie należą do metalofitów. 



Jak dalej rozwinie się Miedzianka? Nie wiadomo. Pewnie podniesie się i z tego upadku,  ale  jej walorem są i pozostaną widoki.   





środa, 11 lipca 2018

Wędrówka na Skalny Stół od Przełęczy Okraj.


Szczyt Skalny Stół, bardzo  subiektywnie uważam za najpiękniejsze miejsce w  Karkonoszach. Spokojne, nie rozdeptane przez tłumy prawdziwych i „nieprawdziwych” wędrowców. Oczywiście nie wszędzie byłam i nie wszystko widziałam,  ale trochę… Na Skalny Stół podchodziłam z powodzeniem  ;) dwa razy. 


Dawno temu  od Kowar, marsz ponad 8 km,  mozolnie, krok po kroku w górę. Drugi raz od przełęczy Okraj ok.  3 km. 


Kot polsko - czeski
Najtrudniejsze jest pierwsze 1,5 km, bo wtedy pokonuje się stromiznę góry. Chwilami jak po schodach,  przez ok. sześć dziesięciopiętrowych budynków.  Potem już ścieżka biegnie prawie płasko… i tam zaczyna się magia miejsca… 



Mocno zniszczone drzewa, to niemi świadkowie dramatów karkonoskich szczytów, tak mocno tarmoszonych przez mroźne, zimowe, wiosenne, letnie i jesienne wichury. Ścieżka obiega co większe korzenie i wychodnie gnejsowe, żeby wygodnie przechodziły  zwierzęta i ludzie… dalej i dalej w stronę szczytu, w stronę kamiennego stosu. 


Droga raz w puszkach, raz po kamieniach ;)

W czerwcu pachniały dzikie bzy, a krzewinki czarnych jagód, wysokich, górskich, po kolana, swoją zdrową zielenią zapowiadały urodzaj późnego lata. Potem wełnianki, jak puszki i roje owadów i łąki wysokogórskie ze swoją trawą i jarząby górskie i białe brzozy, pokręcone, ale szczęśliwe  witają każdego wędrowca. Mnie też witały. W takiej scenerii dobrze się oddycha, a serce bije coraz szybciej i szybciej.  Endorfiny zalewają ciało i duszę .  W takim miejscu jestem trochę onieśmielona, jakbym weszła bez pozwolenia do czyjegoś mieszkania… Jeszcze spojrzenie w stronę domu. Tam daleko za horyzontem widzę i rozpoznaję prawie wszystkie moje pagórki. W takim momencie wiem że wszystko co kocham powinno być ze mną w górach. 



 Nagle zdziwienie że już jestem przy słupku z opisem, nazwą, wysokością,  ostrzeżeniem o granicy z Czechami  i parku narodowym . Trochę poniżej jest ten „stół”. 






To magiczne miejsce, do którego trzeba przynosić kamienie, żeby stawało się wyższe i wyższe.  Stąd roztacza się mój  ukochany widok: w stronę Śnieżki i czeskich wiosek, schroniska Jelenka, a w drugą stronę trochę przysłonięty widok na Kowary, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i dalej, dalej… aż do końca widocznego świata. Na Skalnym Stole nawet kamienie „żyją”. Na nich rosną porosty świadczące o czystym powietrzu… Tak to widziałam. Wrócę tam kiedyś.



 Starałam się roztoczyć obraz tego raju w górach gdzie chce się śpiewać J J 

poniedziałek, 9 lipca 2018

Ptasia Kopa  (Ptasia Góra)
Pod górę wchodzi się  po to żeby  zejść w dół, ale już bogatszym     o doznania,  wiedzę,  czasem podrapane kolana, czy z kleszczem na plecach… ale zawsze bogatszym o „coś”, o przygodę.  „Coś” to słowo klucz, w nim zmieści się wszystko, a  „wszystko”  może zawierać wiele „coś”… 
Pod górę i w dół chodzi się z trudem… mozolnie… czasem po leśnej drodze, wydeptanej już ścieżce  lub na dziko, na przełaj,  pomiędzy kępami wysokiej trawy, drzewami i kamieniami, czasem po śniegu…  każda górska wędrówka tak wygląda… niezależnie dokąd idziemy, lub skąd wracamy J.

Czarnuszka, Lisi Kamień,  Ptasia Kopa i Czarnota.  Fot. Własna.
                      
Tak też wyglądała moja pierwsza wyprawa jaką pamiętam.  Wyprawa na Ptasią Kopę, choć w czasach  mojego dzieciństwa  mówiło się Ptasia Góra.  Wałbrzych swoje góry otacza dzielnicami jak ramionami, a palce ulic obejmują często pojedyncze skałki. Ptasia Kopa (590 m n.p.m) praktycznie w środku Wałbrzycha, wraz z Lisim Kamieniem (613 m n.p.m)  i Czarnotą  (526 m n.p.m) tworzącą  masyw o trzech wierzchołkach, oddzielone od siebie płytkimi przełęczami w objęciach trzech dzielnic miasta.  Dla nas, kiedy byliśmy dziećmi,  góry były tak olbrzymie, że mogły pomieścić „wszystko”  i miały też w sobie to „coś”. „Wszystko” to były lasy na stromych  zboczach, łąki śródleśne (niektóre podmokłe), źródliska strumieni,  skały,  jesienią opieńki,  urzekający widok na Wałbrzych   i jeszcze dalej aż po horyzont... a tam następne góry.
Natomiast   tajemnicze  „coś”  to  ruiny  XIX  w.  schroniska  z  restauracją ogródkową
i muszlą koncertową, które spłonęło jeszcze przed 1939 r., drogi dziwnie prowadzące we wszystkie strony, a przy nich granitowe słupki już bez poręczy, ale wciąż świadczące o wyjątkowości tego miejsca, bo po co leśna droga miałaby mieć poręcze? Miejsce  musiało  być  wyjątkowe!  Na  szczycie   drewniana  wieża    triangulacyjna,  a poniżej, u podnóża góry… poniemiecka strzelnica wojskowa.

Fot. własna
                                                                

Pamiętam mur postrzelany tysiącami „kul”, wały z ziemi żeby zabłąkane kule nie „zabiły  kogoś”  -  jak   dzieci   nawzajem   sobie    wtedy   tłumaczyły.   Był  też  mur  z łukowatym wejściem prowadzącym na teren strzelnicy. W kamiennym obramieniu wejścia pamiętam pozostałości zawiasów. Było też kolejne mniejsze  „coś”…  na trójnogu zardzewiały statyw do lunetki, który sam wyglądał jak  tajemnicza  broń. Przy ulicy Osiedle Stare, poniżej strzelnicy, stały i leżały  betonowe kręgi (są tam do dziś), zapory przeciwczołgowe, które wzbudzały ciekawość i dodawały tajemniczości i grozy temu miejscu.  Na samo stwierdzenie „zapory przeciwczołgowe” rozpalały się  dziecięce fantazje.

  https://dolny-slask.org.pl/
                                                             

Dla nas był to dowód że kiedyś, dawno przed wojną, okolica strzelnicy musiała być bardzo ważnym miejscem, bo tylko takich miejsc się  strzeże zaporami  przeciwczołgowymi. Przecież czołgi nieprzyjacielskie z jakiegoś powodu nie powinny tu dojechać  do podnóża „naszej”  Ptasiej Góry. 

 Fot. własna
    F    Fot                                                          Czasem w niedzielne popołudnie szliśmy z rodzicami „na strzelnicę”  żeby znaleźć  „naboje”. W rzeczywistości były to pociski i  czasem  łuski z różnej broni. Jedne sprzed wojny inne już powojenne, bo na naszej strzelnicy (w latach 60-70) milicjanci  także czasem  strzelali. Niosło się z dumą do domu te „skarby”  najcenniejsze, bo znalezione samodzielnie, czasem mozolnie patykiem, czy specjalnie przyniesionym  gwoździem  wydłubane z muru, czy belek w murze…  A belki były już tak dziurawe od pocisków,  jakby przetrwały z trudem kilka wojen. Chłopcy mogli wymieniać pociski  na inne  „skarby”, a dziewczyny nie skupiały się tylko na nabojach, lecz szukały również czegoś, czym chłopcy pogardzali…. np. guziki,  skorupki  rozbitych talerzyków, czy filiżanek  z napisami. Prawdziwym unikatem był kawałek ze swastyką, lub tylko nazwą fabryki porcelany … i tak mijało letnie niedzielne popołudnie.
Potem zdobywało się szczyt z drewnianą wieżą (triangulacyjną), która wtedy służyła do pomiarów geodezyjnych.

  Fot. własna

Nie mogłam wyjść ze zdziwienia,   dlaczego  skoro jest to wieża na szczycie góry, nie można na nią wejść i zobaczyć jeszcze dalej niż tylko łąkę otoczoną drzewami i czarne kręgi wygasłych  ognisk na polanie. Polana też była magicznym miejscem, z  ruinami schroniska,  którego  została  tylko   część   podmurówki,   z   poziomkami, ze słońcem w promieniach którego opalali się nasi rodzice, jednocześnie  pilnujący ogniska na którym na patykach skwierczały  kiełbaski i chleb. Ponieważ łąka była duża, to mogły być  i  ze   trzy  ogniska  przy  których   rodziny   pilnowały   swoich   kiełbasek. Dzieci z wszystkich „ognisk” bawiły się razem:  w wojnę, podchody, chowanego, grało się w piłkę…  J, taka przedwakacyjna próba.   

   Fot. własna
                                         
Być może wtedy pokochałam góry i pagórki. Wędrówki przez niekończącą się pajęczynę dróg, ścieżek, szlaków… biegnących do jakiegoś celu, a czasem jak wydaje się, bez celu…
            Dużo później dowiedziałam się że na zboczach Ptasiej Kopy w  XIV – XV w. wydobywano rudy ołowiu z zawartością srebra , bo o wydobyciu węgla wiedziały wszystkie wałbrzyskie dzieci.

 Fot. własna. Kapliczka na Lisim Kamieniu 2008 i 2014 rok

                                                              .
Przez lata wszystko się zmieniło: plecak, mapy, kompas i książka do historii… tylko zapał i potrzeba wędrowania pozostała.